Karnawał to specjalny czas, okres zimowych balów, pochodów i zabaw. Rozpoczyna się najczęściej w dniu Trzech Króli, a kończy we wtorek przed Środą Popielcową. Nazwa pochodzi od włoskiego i łacińskiego „pożegnania z mięsem” przed Wielkim Postem poprzedzającym Święta Wielkanocne, dlatego nie dziwi polska nazwa „mięsopust” lub zapusty. Jednak etymologia nie tłumaczy do końca istnego szaleństwa jakiemu podlegali dawni mieszkańcy Europy.Dziwił się temu ambasador sułtana Sulejmana II pisząc: „W pewnej porze roku chrześcijanie dostają warjacyi i dopiero jakiś proch sypany im potem w kościołach na głowę leczy takową”. Bo też prawda, że współczesne bale (a raczej baliki) mają się nijak do tradycji wspaniałych zabaw chociażby przedwojennej Polski. Dziś już nikt nie ulega zbiorowemu szaleństwu taneczno-alkoholowemu, bo wiadomo zdrowie narodu już nie to co dawniej, a i edukacja prozdrowotna w natarciu… Zastanawiam się jednak co ma wspólnego „pożegnanie mięsa” z tańcami i podskokami. Jest i na to odpowiedź. Uważa się, że karnawał wywodzi się też z kultów agrarnych, w których panowało przekonanie, że im wyższe podskoki – tym wyżej wyrośnie posiane zboże. Otóż i cała zagadka – obecnie zboże rośnie bez udziału „podskoków” więc i szaleństwo taneczne jakby mniejsze… No chyba, że w Rio!
Ale wróćmy do polskich karnawałów. Niezawodny Tadeusz Boy-Żeleński wspomina, że w XIX wieku szał tańca umiejscowiony był w czasie 6-8 tygodni karnawału. Bawili się wszyscy, bogaci, biedniejsi też, każdy na swoją miarę i możliwości. Wieczory taneczne odbywały się codziennie i do białego rana, a gdy ranek zaglądał, zasłaniano okna i tańczono dalej! W niektórych miejscach do biletu oprócz kolacji dołączano też śniadanie. Ależ ci ludzie mieli kondycję! „Społeczeństwo żyło jak w letargu i nikt pracodawcy nie musiał tłumaczyć się ze zmęczenia. Kraj roił się od danserów, którzy za godzinę, ledwie zdoławszy się trochę obmyć, pójdą wpół przez sen, z ciężką głową sądzić, leczyć, operować, wykładać, egzaminować”. Dotychczas myślałam, że filmy ze starego kina opowiadające o „wczorajszych” balowiczach zjawiających się w pracy we fraku i z balonami, to wymysły scenarzystów, a tu proszę czysta prawda!
Te wszystkie rewelacje i wiele więcej znaleźć można w książce Agnieszki Lisak „Życie towarzyskie w XIX wieku. Salony, bale, teatry”. Pełna jest smakowitych anegdot i arcyciekawych historii, a do tego dostępna w Koszalińskiej Bibliotece Publicznej. Do tej listy warto dodać też Zofii Jabłonowskiej-Ratajskiej - „Walca tańczyłam najlepiej z panien… Karnawałowe anegdoty i zwyczaje”, Mai Łozińskiej „Smaki Dwudziestolecia. Zwyczaje kulinarne, bale i bankiety”, Mai i Jana Łozińskich „Bale i bankiety Drugiej Rzeczpospolitej” i Wojciecha Dudzika „Karnawały w kulturze”.
Cóż to jednak byłby za karnawał bez muzyki tanecznej. Oprócz walców, tang i swingujących big bandów warto zwrócić uwagę na muzykę z epoki, którą zapewni płyta Warszawskiej Orkiestry Sentymentalnej „Tańcz mój złoty”. Wśród slow-foxów, foxtrotów, rumb, tang, usłyszeć można takie szlagiery przedwojennej Warszawy jak, Zimny drań, Chcesz to mnie bierz, Panama, Bez przerwy śmieje się. Do każdego utworu dobrano też stosowny wiersz Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej. To jedna z tych płyt, z którymi bardzo trudno się rozstać, a można ją wypożyczyć w Koszalińskiej Bibliotece Publicznej.
I co, Drodzy Państwo, tańczmy lub czytajmy do utraty tchu, a że po karnawale może nadejść „kar nawał” (choćby ortopedycznych) to już inna rzecz…
Wasza Biblioblogerka