W drugiej połowie lat 60. XX wieku w bazach Armii Stanów Zjednoczonych przeprowadzono badanie. Dzieciom w wieku 5-7 lat puszczano scenę z taniego filmu, w której na ekranie pojawiał się potwór i rejestrowano ich reakcję w celu wyłonienia tych, które odbiegały od normy (być może wskutek jakiejś mutacji, która potencjalnie byłaby przydatna w walce z wrogiem). Wszystkie dzieci ze strachu kuliły się w fotelach i wpadały w panikę. No, prawie wszystkie – jeden chłopiec w ułamku sekundy (dosłownie!) rzucił się na ekran z wyciągniętym sprężynowcem. Nazywał się Jack Reacher.
Minęło kilka dekad i... oto dorosły Jack Reacher. Ale ten prawdziwy Reacher, którego nie należy mylić z gogusiem wykreowanym przez Toma Cruise’a w (kiepskich) ekranizacjach powieści Lee Childa. Nasz Reacher to 195 cm wzrostu, około 110 kg samych mięśni i organiczna wręcz niechęć do jakichkolwiek kompromisów. Lecz przy tym, o dziwo, umysł jak brzytwa i niezgoda na ludzką krzywdę.
Były żandarm wojskowy, obecnie – z wyboru – bez stałego miejsca zamieszkania. Jego życie to ciągłe podróżowanie po kraju, w trakcie którego bardzo aktywnie reaguje na każdy napotkany przejaw niesprawiedliwości i otwartego draństwa. Jeśli więc jakiś szubrawiec ma pecha stanąć na drodze Reacherowi, to w najlepszym razie kończy na wielomiesięcznej rehabilitacji, w najgorszym – na cmentarzu. I nie ma znaczenia, czy mowa o mordercy, oszuście, czy damskim bokserze – wszyscy mają po równo pozamiatane.
W „Nigdy nie wracaj” – 18. tomie przygód Reachera (spokojnie, nie trzeba ich czytać po kolei) – zagląda on z wizytą do swojej starej bazy, w której kiedyś był dowódcą. Tam spotyka go jednak cała masa przykrych niespodzianek: nie dość, że w trybie natychmiastowym przywrócono go do czynnej służby (o nie!), to jeszcze oskarżono o zabójstwo (no już chyba gorzej być nie może) i wytoczono proces o ustalenie ojcostwa (a jednak może). Od tej chwili zaczyna się pompująca adrenalinę, galopująca na złamanie karku akcja, obfitująca w pobitych na kwaśne jabłko złych twardzieli. Świetna, wciągająca i bardzo satysfakcjonująca lektura.
Aleksander Trembowiecki
Bibliotekarz